0

ptaki czują jesień: ginger-honey-lemon + ewa braun

Zmiany, zmiany, zmiany. Kolorów, zapachu powietrza o świcie. Mniej słońca, więcej wiatru. Co roku już wiosną czekam na nadejście jesieni, tak jakby nie była to tylko pora roku, a nieomal stan umysłu. Oczywiście, wiosna wspaniała, bo po zimie, a lato, choćby nie wiem jak kapryśne, to zawsze lato: krótka eksplozja wszystkiego w nadmiarze, sezon na ulubione owoce, sezon na szczęście, na świeże wiśnie, dorodne czereśnie, sezon na beztroskę. Ale jest tak, jakby to był taki bajkowy międzyczas, do przeczekania, bo dopiero jesienią życie będzie naprawdę. Więc już pod koniec sierpnia wypatruję czy aby ptaki nie odlatują, czy liście nie więdną, czekam na pierwsze kasztany i przeziębienia, bo to będzie znak, że już za chwilę zmiana. Podsumowuję rok, robię plany, robię powidła, gromadzę książki-do-przeczytania-jak najprędzej, wynajduję kolejne płyty-do-przesłuchania, wyciągam gruby szalik i czekam. Ale zanim sprawdzę nowy album Yorke’a, nowe Blonde Redhead, nowe Kristen czy nowego Tricky’ego, zanim zakopię się pod kilkoma kocami i zanurzę bezkarnie w melancholii słuchając na ripicie Grouper czy Dawn Smithson, zanim będzie to wszystko – jeszcze latem pojawi się coroczny prywatny zwiastun jesieni: powrót Ewy Braun. Taki mini rytuał, dzień czy dwa z „sea sea” czy „Stereo” w słuchawkach, jak prawdziwe pożegnanie z latem. Ewa Braun jak proustowskie magdalenki, pretekst do cofnięcia się w czasie o 10-15 lat. Ewa Braun jak doświadczenie pokoleniowe, hasło, które rzucam na imprezie i nagle okazuje się, że wszyscy znają i mają za sobą te same emocje, te same wspomnienia. I może w międzyczasie wydryfowaliśmy w Emptysety, w śledzenie redefiniowanego techno, w drone’y, witch house’y czy postcokolwiek, przez uszy przewinęły się setki zupełnie innych albumów, ale choćby „Esion” nadal tak samo cieszy. Czy właśnie „Stereo”, niezmiennie rozkoszne dla ucha. Dla ducha. Powrót do korzeni, powrót do klasyki, powrót do siebie. Bezdyskusyjnie: 10 na 10 i serduszko, znów trzymając się filmwebowych określeń. I jesień tak samo, a nawet bardziej. Tak.

A skoro jesień, melancholia i chłód, na rozgrzanie i na rozgrzewkę po dłuższej nieobecności dziś przepis na imbirowo-miodowy napój, który pomoże Wam przebrnąć przez pierwsze zimniejsze dni czy wieczory i unikąć/złagodzić przeziębienia. Banalnie prosty i szybki w wykonaniu, nie trzeba będzie na długo wychodzić spod koca i odrywać się od lektury. Zatem:

GINGER-HONEY-LEMON (dla dwóch osób):
Składniki:
– 500 ml wody
– 30 ml (dwie łyżki) imbiru, obranego i posiekanego
– 60 ml soku z cytryny (4 łyżki)
– 45-60 ml miodu
– opcjonalnie: 5 ml (1 łyżeczka) suszonej trawy cytrynowej (lub krótka gałązka świeżej)
Wykonanie:
1. Korzeń imbiru obierz i posiekaj na drobne kawałki. Wyciśnij sok z 1 dużej cytryny.
2. W małym garnku zagotuj wodę, wrzuć imbir i ew. trawę cytrynową i gotuj przez 10-15 minut na średnim ogniu,
3. Zdejmij z kuchenki, odrobinę przestudź, do ciepłego naparu dodaj sok z cytryny, przelej przez sitko do szklanek, dodaj miód do smaku.
4. Gotowe! Do każdej szklanki możesz wkroić po cząstce cytryny lub wrzucić jeszcze po kawałku imbiru.
Uwagi:
– w porze jesiennych i zimowych chłodów warto zacząć dzień szklaneczką naparu imbirowego, świetnie rozgrzewa i pobudza + podobno pomaga zrzucić wagę
– do naparu możesz też dodać odrobinę soku z limonki, wkroić plaster pomarańczy dla wzbogacenia smaku albo w trakcie gotowania wrzucić kilka gożdzików czy kawałek laski cynamonu
– ginger-honey-lemon doskonale sprawdza się też latem zarówno na ciepło, jak też z schłodzony/ podawany z kilkoma kostkami lodu i listkiem mięty (użyj trochę więcej imbiru, aby napar nie był rozwodniony).

Ponadczasowa Ewa Braun:
-„Wzmocnione światła”, album: „Stereo”, słodki 2002r.:

i „Esion”, rok 1996, „Samochodem i domem zajęła się policja”:

I jeszcze, bo ciężko mi się powstrzymać – „Czarny ptak”:


Stay tuned & enjoy.